sobota, 12 listopada 2011

R.1

 http://www.youtube.com/watch?v=DgIHniKS5vU
 o querido mes de agosto...

this is the only thing that I have time for...

Świat złożony jest z małych światów i światków, świat wyobrażony i wyidealizowany. Świat, w którym nie chcemy się czuć samotni. Taki był jej świat, był wypełniony po brzegi bezsensem różnych zadań i obowiązków, tak, by nie miała czasu myśleć o tym. Nic to nie dało. Im bardziej temperatura zbliżała się i spadała poniżej zera tym więcej zakochanych par wylegało romantycznymi spacerami na ulice  i tym bardziej szydziło z jej pojedynczych przechadzek. nie myślała obsesyjnie o nikim ani o niczym. Obsesyjnie potrzebowała tego, by ktoś chciał z wzajemnością przyjąć jej miłość i oddanie. Świat złożony jest z małych światów i światków, jej świat złożony był z miłości i z powodu jej braku rozpadał się na części pierwsze. Rozpadał się niezależnie od jej wysiłków by utrzymać go w jako takim porządku. Jej życie nie było niezwykłe, przynajmniej nie uważała go za takie. Może było trochę elementów niezwykłych, ale zwykle były one zarezerwowane dla niej, nieśmiale ukryte pod szarym przebraniem, którego trochę bała się zdjąć, a trochę nosiła z narcystycznej potrzeby bycia odkrytą. Była chodzącym przeciwieństwem, czymś na wzór uosobienia obecnych czasów. Czasem zastanawiała się w jaki sposób udało się jej dożyć we względnej równowadze tyle lat. Ile ich właściwie miała, nie była tego pewna, w sumie nikt chyba nie był w stanie jej podpowiedzieć.  Powiedzmy, że wyglądała na mniej niż miała, a była o wiele więcej niż być powinna w tym wieku. Przedwcześnie dojrzały owoc, który niewłaściwie przechowywany może łatwo zgnić, a po którego wyglądzie stwierdzić tego nie można, gdyż gnije od wewnątrz, rozrastając się od pestki aż po nabrzmiałą zgnilizną skórkę.
Była. Często zastanawiała się po co, dokąd, dlaczego, jednak na koniec tych rozmyślań zwykle dochodziła do wniosku, ze to strata czasu i że może lepiej nie zadawać pewnych pytać, może lepiej nie znać niektórych odpowiedzi. To racjonalne pragnienie niewiedzy, stan świadomej nieświadomości kłócił się z jej charakterem. Była ciekawska, lubiła wiedzieć, lubiła dążyć do znanego sobie celu, lubiła czuć samonapędzające się pokłady determinacji i entuzjazmu. Potrafiła je generować, preparować na wszystkich płaszczyznach swojego życia z wyjątkiem tej jednej. Nie starczało jej już sił na samotną walkę ze światem, nie chodzi o to, że nie miała w sobie samej oparcia i potrzebowała się na kimś uwiesić, nie było tak. Na jakiś sposób czuła się szczęśliwa i spełniona w tym co udało jej się zrealizować ze wszystkich szalonych bardziej lub mniej pomysłów, ale gdy nieuchronnie zbliżało się pytanie o  cel i sens wszystkich tych działań uciekała daleko i chroniła się przed próbą udzielenia sobie na to pytanie odpowiedzi. Nawet wolny świat, jaki wypracowała nie był  dla niej wystarczający. Odczuwała wszechogarniającą pustkę i przygnębienie bezsensem swoich działań. To wszystko co robiła, nie było dla niej nic warte bez miłości. Samotna wolność i szczęśliwe chwile przelatywały przez jej życie jak światła miasta odbijające się w szybach samochodów nic po sobie nie zostawiając. Świat bez miłości był dla niej jednym z najbardziej przemyślnych więzień, była to tortura, której końca ani celu nie znała.
Czym jest wszystko bez miłości? Nawet do siebie nie miała miłości. Nie była ani ego ani narcy. Była. Rozdarta w swojej niespójności, wiecznie pomiędzy, wiecznie na rozdrożu. Nie wynikało to tylko ze strachu przed podjęciem decyzji, ale z niemożliwości jej podjęcia. Nie była tchórzem, zaryzykować by można nawet stwierdzenie, ze bywała niezwykle odważna, czasem nawet heroiczna. Była. Były też takie obszary jej, które ujawniały najobrzydliwsze i najmniej godne człowieka myślącego tchórzostwo. Były takie rzeczy, których bała się, gdyż wiedziała, że mogłyby obnażyć jej słabości, mogłyby przedrzeć się przez obronne zasieki i zadać ostateczny cios chronionej przez nią empatii, wrażliwości i niewinności będącej odzwierciedleniem jej nieuleczalnego idealizmu.
Była dzieckiem o dużych niebieskich oczach zamkniętym w zdeprawowanym ciele, była dorosłą kobietą, która czasem pokazywała dziecinny entuzjazm i naiwność. Czasem ratowało to ją od bolesnego zderzenia z rzeczywistością, czasem jednak sprawiało, ze wydłubywała kawałki siebie z asfaltu, zdrapywała swoje fragmenty z płyt chodnikowych deptanych tysiącami stóp. Czasami w takich momentach zapominała kim jest, może nigdy tego nie wiedziała. Poza strachami dnia codziennego istniały pewne drzwi, których otwarcie było najbardziej niecierpliwym pragnieniem, a których otworzyć bała się w równie dużym stopniu, jak tego pragnęła. Za drzwiami znajdował się pokój. Nie był w niczym charakterystyczny, wyglądał trochę jak szary sześcian, cela. Można by było porównać ją do celi Hannibala Lectera. Pośrodku pokoju znajdowała się szklana ściana skrywająca mrok. Mimo iż po drugiej stronie nie widać było nic to w podświadomie świadomy sposób widać było, że za szybą znajduje się dokładnie to samo co w oświetlonej połowie pokoju.
Czasami przechodząc tamtędy uchylała na ułamek sekundy et drzwi, by cała drżąca i bliska płaczu zatrzasnąć je i odbiec od nich w strachu jakby zobaczyła w swoich oczach śmierć. Czasami miała wrażenie, że tylko w tych momentach przestawała być połknięta przez bezsens. Może sensem jej życia miało być zmierzenie się ze szklaną szybą pokoju,. Nie wiedziała tego, nikt jej tego nie powiedział. Odkąd zamieszkała tam czyli praktycznie odkąd i dokąd sięga pamięcią była tam sama, błądząc po różnych pokojach i korytarzach. Uregulowana różnymi wizytami i zajęciami. Tak na prawdę jej życie tam niewiele różniło się od normalnego życia, ale tego jednoznacznie stwierdzić nie mogła, jako że normalnego świata nie znała, znała tylko jego odbicia pokazywane jej w różnych lustrach opowieści.  Nie było jej tam źle, nawet czuła się tam prawie jak u siebie czasem tylk ozdawała sobie sprawę z tego gdzie jest i wtedy ze wzmożoną siłoą docierało do niej to , żę jest to labirynt, z którego nikt nie pomoże jejsię wydostać. Czasme bała się tego, że nigdy się z niego nie wydostanie i że na zawsze będzie krążyć po malowanych olejną farbą korytarzach z powiewającymi w przeciągu połami szlafroka.
Jej włosy odzwierciedlały ukryty stan jej duszy. Były trochę jak wiatrem,a trochę jak grzebieniem nigdy nie tykane sploty w kolorze sierpniowego zboża. Chodząc tak korytarzami wyglądała trochę jak obłąkana, rozbieganymi oczyma przemierzała kilometry chropowatych ścian, zapamiętywała dziury ścian, odpadające wzory farby, tłuste odciski palców pozostawione gdzieniegdzie przez nieznane dłonie. Miejsce to miało taką właściwość iż nie wiadomo czy przez światło czy przez inny nienamacalny czynnik ludzie tu byli przezroczyści w swojej chodnikowej popielatości
Często przysiadała w zakrętach korytarza i opierała się plecami o ścianę oglądając uważnie swoje dłonie. przyglądała się im z wierzchu i od spodu, badała ze skrupulatnością godną da Vinciego, jakby chciała wygenerować sobie ich obraz, e strachu przed tym, że ich kiedyś nie rozpozna. Patrzyła na drobne blizny, zadrapania, na zagłębienia i załamania. Studiowała mapę swoich dłoni jakby były planem ucieczki z tego miejsca, planem, który musiała odzszyfrować i wykonać zanim zupełnie zniknie.
cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz