piątek, 18 listopada 2011

well

Para dizer a verdade nao tenho tempo para escrever isso mas ja que passei a computador uma das coisas que escrevi a mao no comboio... bem, espero que desfrutam

outras coisas (da conferencia... para o challenge nao terei tempo, mas logo trato disso)



As pessoas podem pensar

….«até podemus diser é que tem u impakto muitu grande nas familias brazileiras é um tipo  que yyhh de  yyym  entretenimentu que portant.... Não é uma questão de arrogância, nem da falta de interesse. Há uma certa altura em que o nosso interesse perde-se e começa a vaguear pelos labirintos desconhecidos do nosso cérebro. Acontece a todos nós, não importa a idade, o estatuto social nem a profissão... e por favor não me diga que nunca tinha acontecido a ti. Não me diga que depois de alguns bocejos enormes que queriam engolir o cansaço ou pior ainda o aborrecimento causado ora por falta de interesse ora pela incapacidade de acompanhar o modo de falar, pensar, apresentar de alguém. Naqueles momentos de crise em que se continua a ouvir os sons, mas em que o significado deles perde-se no meio de caminho entre aquele alguém e os teus ouvidos é que começa a tua viagem. Começas a ter comichão nos olhos, percorres impacientemente as paredes cruas da sala, quadros vazios e mesas rotas. Percorres o espaço onde estás seja este a sala de aula, seja uma sala de conferência seja o interior de comboio que te leva a casa. Fixas-teem um pormenor, a tua essência levanta-se,  sai do corpo e começa a ccircular... puff encontras-te num espaço ao ar livre, ainda não podes abrir os teus olhos, ainda chegam algumas palavras «porque o povo sabe onde passam as coisas que passam na vida dus heróis e também podem se identificar de qualquer sítio com qualqer extrato social que tem os heróis da telenovela»....sentes o abraço do vento, sentes o calor do dia que se perde no lusco-fusco, mergulhando no mar, espalhando reflexos cor-de-rosa nos prédios. Estás lá num banquinho, na varanda da tua casa que dá para monte, vês o estádio e a igreja de São Luís. Estás lá tranquilo, o cansaço do dia cai-te sobre os ombros; vai demorar ainda um bocado até que procures com a tua mão o copo. No banquinho ao teu lado há um prato com um pacote de queijo da ilha e uma faca. Sim, esta vez só um pedacinho para que reste qualquer coisa para amanhã. Sim...esta vez só um copinho, só 15 minutinhos de descanso antes que terás que voltar ao mundo governado por ponteiros de relógio, antes de que alguém abra a porta e quebre o teu silêncio. A escuridão cobre a cidade, as luzes dos carros, minhocas grandes sobem e descem constantemente, segundo copo, outro pedaço de queijo, mas atenção não é um queijo qualquer. Sua casca é preta, não é um queijo qualquer é o queijo de Ilha de São Miguel, que já respirou uns minutos e cuja magia consiste de te entranhares e te deres conta disso mastigando já o último pedaço e olhando para o prato vazio com o pacote rasgado à procura de migalhas escondidas. O vinho não é doce, tinto, de cor densa e sabor forte, cheio de aromas de frutas. Nenhuma coisa conduz tão bem com este queijo como este vinho, nenhuma coisa sabe tão bem como um momento perfeito «é o meiu da comunicação pra' dizer pras pessoas que podem pensar»...bem..., Se calhar sabe tão bem por ser impossível de realizar. Se calhar sabe tão bem por ser uma fuga doce de irritação, um asilo em que a imaginação e memória hospedem o peso do dia-a-dia. Bem... as viagens, como tudo na vida, têm o seu fim. Esta terminou com o fim da apresentação, uma longa apresentação que deu tempo para ir e voltar a uma varanda querida, numa tarde de verão, uma vez.pausa.

niedziela, 13 listopada 2011

...

to niesamowite jak niektóre rzeczy zmieniają się w cięgu ułamka sekundu, jak kruche jest wszystko to co czujemy i myślimy. Wieczny kocioł w którym tylko nieliczne składniki są niezmienne. A moze wszystko przemija i nasze starania by zachować jakąkolwiek stałość i przewidywalność spalą zawsze na panewce?

sobota, 12 listopada 2011

R.1

 http://www.youtube.com/watch?v=DgIHniKS5vU
 o querido mes de agosto...

this is the only thing that I have time for...

Świat złożony jest z małych światów i światków, świat wyobrażony i wyidealizowany. Świat, w którym nie chcemy się czuć samotni. Taki był jej świat, był wypełniony po brzegi bezsensem różnych zadań i obowiązków, tak, by nie miała czasu myśleć o tym. Nic to nie dało. Im bardziej temperatura zbliżała się i spadała poniżej zera tym więcej zakochanych par wylegało romantycznymi spacerami na ulice  i tym bardziej szydziło z jej pojedynczych przechadzek. nie myślała obsesyjnie o nikim ani o niczym. Obsesyjnie potrzebowała tego, by ktoś chciał z wzajemnością przyjąć jej miłość i oddanie. Świat złożony jest z małych światów i światków, jej świat złożony był z miłości i z powodu jej braku rozpadał się na części pierwsze. Rozpadał się niezależnie od jej wysiłków by utrzymać go w jako takim porządku. Jej życie nie było niezwykłe, przynajmniej nie uważała go za takie. Może było trochę elementów niezwykłych, ale zwykle były one zarezerwowane dla niej, nieśmiale ukryte pod szarym przebraniem, którego trochę bała się zdjąć, a trochę nosiła z narcystycznej potrzeby bycia odkrytą. Była chodzącym przeciwieństwem, czymś na wzór uosobienia obecnych czasów. Czasem zastanawiała się w jaki sposób udało się jej dożyć we względnej równowadze tyle lat. Ile ich właściwie miała, nie była tego pewna, w sumie nikt chyba nie był w stanie jej podpowiedzieć.  Powiedzmy, że wyglądała na mniej niż miała, a była o wiele więcej niż być powinna w tym wieku. Przedwcześnie dojrzały owoc, który niewłaściwie przechowywany może łatwo zgnić, a po którego wyglądzie stwierdzić tego nie można, gdyż gnije od wewnątrz, rozrastając się od pestki aż po nabrzmiałą zgnilizną skórkę.
Była. Często zastanawiała się po co, dokąd, dlaczego, jednak na koniec tych rozmyślań zwykle dochodziła do wniosku, ze to strata czasu i że może lepiej nie zadawać pewnych pytać, może lepiej nie znać niektórych odpowiedzi. To racjonalne pragnienie niewiedzy, stan świadomej nieświadomości kłócił się z jej charakterem. Była ciekawska, lubiła wiedzieć, lubiła dążyć do znanego sobie celu, lubiła czuć samonapędzające się pokłady determinacji i entuzjazmu. Potrafiła je generować, preparować na wszystkich płaszczyznach swojego życia z wyjątkiem tej jednej. Nie starczało jej już sił na samotną walkę ze światem, nie chodzi o to, że nie miała w sobie samej oparcia i potrzebowała się na kimś uwiesić, nie było tak. Na jakiś sposób czuła się szczęśliwa i spełniona w tym co udało jej się zrealizować ze wszystkich szalonych bardziej lub mniej pomysłów, ale gdy nieuchronnie zbliżało się pytanie o  cel i sens wszystkich tych działań uciekała daleko i chroniła się przed próbą udzielenia sobie na to pytanie odpowiedzi. Nawet wolny świat, jaki wypracowała nie był  dla niej wystarczający. Odczuwała wszechogarniającą pustkę i przygnębienie bezsensem swoich działań. To wszystko co robiła, nie było dla niej nic warte bez miłości. Samotna wolność i szczęśliwe chwile przelatywały przez jej życie jak światła miasta odbijające się w szybach samochodów nic po sobie nie zostawiając. Świat bez miłości był dla niej jednym z najbardziej przemyślnych więzień, była to tortura, której końca ani celu nie znała.
Czym jest wszystko bez miłości? Nawet do siebie nie miała miłości. Nie była ani ego ani narcy. Była. Rozdarta w swojej niespójności, wiecznie pomiędzy, wiecznie na rozdrożu. Nie wynikało to tylko ze strachu przed podjęciem decyzji, ale z niemożliwości jej podjęcia. Nie była tchórzem, zaryzykować by można nawet stwierdzenie, ze bywała niezwykle odważna, czasem nawet heroiczna. Była. Były też takie obszary jej, które ujawniały najobrzydliwsze i najmniej godne człowieka myślącego tchórzostwo. Były takie rzeczy, których bała się, gdyż wiedziała, że mogłyby obnażyć jej słabości, mogłyby przedrzeć się przez obronne zasieki i zadać ostateczny cios chronionej przez nią empatii, wrażliwości i niewinności będącej odzwierciedleniem jej nieuleczalnego idealizmu.
Była dzieckiem o dużych niebieskich oczach zamkniętym w zdeprawowanym ciele, była dorosłą kobietą, która czasem pokazywała dziecinny entuzjazm i naiwność. Czasem ratowało to ją od bolesnego zderzenia z rzeczywistością, czasem jednak sprawiało, ze wydłubywała kawałki siebie z asfaltu, zdrapywała swoje fragmenty z płyt chodnikowych deptanych tysiącami stóp. Czasami w takich momentach zapominała kim jest, może nigdy tego nie wiedziała. Poza strachami dnia codziennego istniały pewne drzwi, których otwarcie było najbardziej niecierpliwym pragnieniem, a których otworzyć bała się w równie dużym stopniu, jak tego pragnęła. Za drzwiami znajdował się pokój. Nie był w niczym charakterystyczny, wyglądał trochę jak szary sześcian, cela. Można by było porównać ją do celi Hannibala Lectera. Pośrodku pokoju znajdowała się szklana ściana skrywająca mrok. Mimo iż po drugiej stronie nie widać było nic to w podświadomie świadomy sposób widać było, że za szybą znajduje się dokładnie to samo co w oświetlonej połowie pokoju.
Czasami przechodząc tamtędy uchylała na ułamek sekundy et drzwi, by cała drżąca i bliska płaczu zatrzasnąć je i odbiec od nich w strachu jakby zobaczyła w swoich oczach śmierć. Czasami miała wrażenie, że tylko w tych momentach przestawała być połknięta przez bezsens. Może sensem jej życia miało być zmierzenie się ze szklaną szybą pokoju,. Nie wiedziała tego, nikt jej tego nie powiedział. Odkąd zamieszkała tam czyli praktycznie odkąd i dokąd sięga pamięcią była tam sama, błądząc po różnych pokojach i korytarzach. Uregulowana różnymi wizytami i zajęciami. Tak na prawdę jej życie tam niewiele różniło się od normalnego życia, ale tego jednoznacznie stwierdzić nie mogła, jako że normalnego świata nie znała, znała tylko jego odbicia pokazywane jej w różnych lustrach opowieści.  Nie było jej tam źle, nawet czuła się tam prawie jak u siebie czasem tylk ozdawała sobie sprawę z tego gdzie jest i wtedy ze wzmożoną siłoą docierało do niej to , żę jest to labirynt, z którego nikt nie pomoże jejsię wydostać. Czasme bała się tego, że nigdy się z niego nie wydostanie i że na zawsze będzie krążyć po malowanych olejną farbą korytarzach z powiewającymi w przeciągu połami szlafroka.
Jej włosy odzwierciedlały ukryty stan jej duszy. Były trochę jak wiatrem,a trochę jak grzebieniem nigdy nie tykane sploty w kolorze sierpniowego zboża. Chodząc tak korytarzami wyglądała trochę jak obłąkana, rozbieganymi oczyma przemierzała kilometry chropowatych ścian, zapamiętywała dziury ścian, odpadające wzory farby, tłuste odciski palców pozostawione gdzieniegdzie przez nieznane dłonie. Miejsce to miało taką właściwość iż nie wiadomo czy przez światło czy przez inny nienamacalny czynnik ludzie tu byli przezroczyści w swojej chodnikowej popielatości
Często przysiadała w zakrętach korytarza i opierała się plecami o ścianę oglądając uważnie swoje dłonie. przyglądała się im z wierzchu i od spodu, badała ze skrupulatnością godną da Vinciego, jakby chciała wygenerować sobie ich obraz, e strachu przed tym, że ich kiedyś nie rozpozna. Patrzyła na drobne blizny, zadrapania, na zagłębienia i załamania. Studiowała mapę swoich dłoni jakby były planem ucieczki z tego miejsca, planem, który musiała odzszyfrować i wykonać zanim zupełnie zniknie.
cdn.

czwartek, 3 listopada 2011

day 2





something mine 3


niekompatybilność

nie chcę cię, ale cię pożądam
kocham cię, ale cię nie pragnę
Chcę cię tu mimo iż cię nie ma
Nie mogę chcieć i nie chcieć
Chcę tego nie chcąc
Wieczne powroty niemożliwe
Możliwe życie ucieczka
Czemu tak trudno jest oddychać
Chcę umrzeć nie chcę
Błąd, już nic nie da się zrobić.
Cierpliwości

środa, 2 listopada 2011

something mine 2

 .......


Sadystyczna wyliczanka, pijacka gra pełna niedopowiedzeń.

Rysuje towje kontury, głowa, ramiona, szyja, uszy, nos, oczy i linie policzków jak się uśmiechasz. Rysuje kontur, w środku nie będzie nic poza moim cierpieniem.
Rysuje czarne kreski, które zamiast pociąć cie na kawałki delikatnie dotykają twoich granic
Rysuje swoją porażkę, niemożliwość dokonczenia tego nieudanego rysunku i spalenia go
Rysuje powolii ponieważ wiem, że gdy skończe, obudze się i zobaczę swoją głupotę
Rysuje namięnie bo nie potrafię powstrzymać tego co ze mną robisz
Rysuje czarno na białym by w końcu przestać się oszukiwać
Rysuje, ale wiem,że każda kreska która powinna być strzałem w twóje serce jest rykoszetem
Oddaje się i poddaje, jestem bezbronnym zwierzęciem, które nie może oprzeć się instynktowi
Oddaje się za każdym razem mówiąc, że to ostatni
Oddaję się, wiedząć, że będę przedmiotem
Oddaję się, bo idealizm musi boleć
Oddaję się, sadystyczna zabawa, mój nałóg
Pisze, zamiast milczeć
Daję się, i co z tego
Oddaję, zamiast uciekać
kocham zamiast nienawidzić.

.........
''pancernik'' 
jak go otworzyć z czym jeść i dokąd idziemy,

co zrobić żeby zamknąć jej usta? może nie trzeba tak wiele, może wcale nie trzeba szarpać jej za włosy, kneblować jej ust, gwałcić ani wpychać języka do jej ust, może trzeba niewiele ale to, z rodzaju tych najtrudniejszych, ale może wróćmy do początku tej historii, bo tak naprawdę jaki on jest i dokąd prowadzi, w uporządkowanym świecie, gdzie żyje się lepiej, wszystko powinno mieć początek, i koniec te początki i końce powinny być rytmiczne, jak uderzenia zegara, jak brzmienie słów w znanym nam języku, niestety z językiem i zegarem pojawił się ostatnio problem, który sprawia że uporządkowany świat jest też idealny, w utopijnym tego słowa znaczeniu,
żyła w czasach pomieszania języków, w czasie który był też pomieszany, godziny mijały tak jak tego chciały lub wcale, nie płynęły, słowa, które w swojej zbędności są jedyną formą porozumienia stały się jeszcze większym nieporozumieniem, bo jak tu coś zrozumieć w momencie, kiedy każde słowo, a przynajmniej większość z tych, które naprawdę mają znaczenie ma ich wiele i nie ma żadnego podręcznika któryby mógł zdefiniować, co, kto, kiedy, na prawdę, jak karabiny maszynowe wystrzeliwujemy pociski zapominając już czy są to ślepaki czy prawdziwe naboje z krwi i kości, a może wszystko naraz, albo mamy urojenia i stoimy z patykiem i zawadiacką miną bawiąc się w udawanie, cóż nawet zabawa jest rozumna lub taką być powinna gdyż powinniśmy być świadomi, że nią jest, zabawą w sensie, ale nie zawsze tak jest, wszystko pomieszane, pomieszane w głowach, pomieszane w czasie i przestrzeni, to trochę jak rycina na której trudno zdecydować się w kierunku i przestrzeni, wszędzie jest mnóstwo schodów, ona nie dość że musi wybrać w teście odpowiedź na, wskaż kierunek obrazka, gdzie jest góra, centrum, co jest najważniejsze, schodzisz, wchodzisz, idziesz czy się cofasz, musi też wybrać, po których schodach chce i co chce i, jak tu to zrobić, pewnie się teraz uśmiechasz i mówisz, że to ucieczka że zawsze jest wybór, chcesz kupić kangura? z obrazka przenosimy się w życie, niewiele tu się zmieniło prawda? trzy butelki białego wina i trzy osoby, to początek tej historii, ale w gruncie rzeczy to raczej początek będący skutkiem i przyczyną jednocześnie, właściwie we wszystkich swoich płaszczyznach, były trzy butelki wina i trzy osoby, ona, on i ono,które było onem, ale na potrzeby warstwy humorystycznej tej i tamtej sytuacji było onem toteż wszystko ładnie się składa 3^3 i  w sumie gdyby nagiąć pewne fakty to można by nawet ułożyć równanie logicznie spójne  3=3, bo w pewnym sensie byli trochę jak te butelki wina, jak wino też płynęła między nimi więź konwersacji przerywana rękoczynami argumentów i argumentami rękoczynów, płynął też śmiech i pewnego rodzaju perwersyjny ekshibicjonizm, było cudownie z tych cudowności kiedy to butelka krąży po trójkącie, użycie okręgu byłoby już nadużyciem, znikając pod połami kurtki na widok przechodzącego w wieczornej ciszy patrolu, ta cudowność była z tych, kiedy można milczeć i mówić w tym samym czasie, kiedy nie chce się nigdzie iść tylko tak trwać w tym strumieniu napotykając w nim podobne do siebie, dryfujące listki, bynajmniej nie chodzi tu o jakąś dekadencką metaforę, ani o to że są one bezwolne, bardziej o podróż i jej/ich ulotność, bo przecież wszystko kiedyś staje się suche i kruche, wino, były więc trzy wina i trzy osoby ono, ona i on mimo iż różne, idealnie się dopasowujące w tym odświętnym dniu powszednim, w idealnej harmonii uzupełniające rozmowę swoim bukietem, wino i rozmowa wieczorna cisza i pełne puste miasto, gdzieś z oddali dochodzący szum fal samochodów, lekka bryza skłaniająca do postawienia kołnierza i skulenia się bardziej w szaliku, nie będę wchodzić w szczegóły by nie psuć  wyborności mojej genialnej winnej metafory, suto winem zaprawianej, powiem tylko że każde z tych win było podobnie inne, miały wspólny mianownik, a może coś więcej, różnie się otwierały jedno wybuchało falami swoich słodko-cierpkich aromatów, inne odkręcało się na chwilkę by po jej upłynięciu schować się znów do lodówki w strachu przed zbyt wysoka temperaturą, inne z kolei było otwarte już od dłuższej chwili i równomiernie nasycało powietrze swoim mocnym lekko piżmowym aromatem oddając to, co w smaku mogłoby być zbyt intensywne, oddychając ze stateczną godnością,gdyby porównać świat do winiarni, a ludzi do win bylibyśmy winami bez etykietek, bez wiedzy o naszym pochodzeniu, roku produkcji czy czasie leżakowania, chcąc się między sobą dobrać musielibyśmy zaspokoić się niepewną pewnością, że to właśnie jest to, gdyż rezygnując z niego moglibyśmy już nie natrafić na to samo, a jak je odnaleźć wśród tysięcy nieoznaczonych butelek po kolorze, który zależy też od światła? gdy raz już się napiło wina i dopiero później stwierdziło się że miało się wyłączone kubki smakowe i piło się je skwaśniałe, trzeba dokonać dekonstrukcji i zniszczenia tego smaku, by znów nie dać się sobie oszukać, trzeba zniszczyć smak, nie pamiętać tamtego wina, bo nie można pić wina i mówić że jest najlepsze na świecie i jedyne gdy raz już tak,mylnie, się powiedziało,trzeba być konsekwentnym i konsekwentnie i wbrew sobie deptać ten fałszywie dobry smak który był skwaśniały, nie można dwa razy kochać, jeśli tak jest lub jeśli się tak nam wydaje należy tą starą zniszczyć i zrównać z ziemią, nie można kochać w liczbie mnogiej, kocha się pojedynczo, gdzie byliśmy, rozmowa, wino, ławka ,ciemność usypiającego parku, delikatne dźwięki wprawek na fortepianie dochodzące z budynku za nią, spokój i niezwykle żywa rozmowa, która to miała być przedmiotem tej historyjki, ale jakoś tak nie wychodzi,gdyby zanalizować wszystko to te kilka godzin zajełoby tysiące stron nie pozwalając czytelnikowi zasnac,przypuszczam ze czytać to będzie przed snem w ramach intelektualnej gimnastyki, azatem do sedna za mną pif paf,rozmowa jak zwykle tak przynajmniej wynika z moich obserwacji biegnie w kilku kierunkach i w zależności od składu gremium perorującego swoje racje lub ich brak, lub po prostu otwierającego słowa, tematy te mogłyby zostać sprowadzone do następujących dziedzin seks,kupa,polityka,religia,konik plus nasza narodowa chluba narzekanie, ich rozmowa jak zwykle się zdarzało między oną a ono krążyła gdzieś pomiędzy seksem a konikiem on też był tam i było to miłe zaskoczenie gdyż ona znała go niedługo, można by nawet rzec że nie znała go wcale jednak poprzez znajomość już wręcz dekadową z ono traktowała go na tych samych prawach, z czego on niezbyt ładnie sobie skorzystał, ale nie o tym teraz, rozmowa zbiegła po pierwszej butelce odnośnie cielesności kobiecej i roli mężczyzny lub jej kryzysie, jak twierdziła ona, później była  druga butelka i tu właśnie pojawił się temat przewodni,pancernik, nie Potiomkin i nie z czterema młokosami i psem, pancernik nowy rodzaju żeńskiego, jeśli patrzeć na część jego jestestwa,pancernik pozwolę sobie stwierdzić bardzo zagubiony w swoim za dużym i za ciężkim na wątłe ciałko pancerzyku, nie przez niego zamówiony, nie przez niego stworzony, a jednak w dzisiejszych czasach jakoś nieodzowny, chyba że zastąpiony lodowa bułką, w której siedzi ciepła i nijaka paróweczka lub przemykającym gdzieś obrzeżami i powolutku się wspinającym pulpkowatym i nieskazitelnym w swej białej galaretowatości liczi, zatem ona przedstawiała swoje racje, że to nie do końca onych wina, że takie są i że może inaczej się nie da, mimo iż by tego chciały i o presji społecznej i wielości ról i o tym że on już jest gatunkiem wymierającym, tu on się rozochocił połechtany w swojej męskiej miłości myśląc już o sobie jak o ideale  zamkniętym w kryształowej klatce, o którą ocierają się jedwabiste ciała jego kapłanek, policzek w twarz i wracamy do rzeczywistości, on to też nie to, bo on ze swoimi przywarami i grubiańską acz  częstokroć szarmancką i czarującą męskością był w pewien sposób typem niedźwiedzia, typem bardzo pożądanym, ale nie tym, azatem że mężczyźni nie walczą o swoją pozycję, a skoro tego nie robią to kobiety będą przeć dalej do przodu i że się czuja puste w środku, bo nie ma miłości i że się wszyscy boja miłości i że  muszą takie być twarde, bo nie chcą miękkich mężczyzn, a może nie w tym rzecz, źle się wyraziłam chcą ich takimi, ale tylko dla siebie, żeby wiedzieć, że na zewnątrz będą niedźwiedziami i że one nie będą musiały walczyć, że nie będą w niedźwiedzim egoizmie zostawione same sobie i ona mówiła dużo i w wielu argumentach, że to nie tylko wybór świadomy, ale też oczekiwania i wielki stres i że mężczyzna zamiast się wziąć za siebie i do roboty i zdobywać i walczyć to jakiś jest teraz niemrawy, jakiś rozmamińczony i leniwy i brak mu pazura, mówiła ona z podniesioną ręką, brak mu tego czegoś, tej siły woli, bo wiecie nie o to mi chodzi żeby to był jakiś brutal i szowinista, ale żeby w szacunku dla mnie i  mojej kobiecości umiał mnie on sobie podporządkować, i tu teraz, wtedy jeszcze nie przyjdą mi z pomocą nie moje słowa ale inne i do tego męskie słowa, choć kobiecej kreacji ustami wypowiedziane dawno, choć tak aktualne, w ogóle słowa tam zawarte są pełne i aksamitnie soczyste w swojej prawdziwości, choć oczywiście przyjmuję do wiadomości, że ktoś się może ze mną nie zgadzać i kwestionować, nawet samo pojęcie prawdziwości, dyletant i łapacz słówek, a kysz, a kysz, lepiej czytaj to może się czego nauczysz Janie, czego pragną kobiety, a  jeszcze jedno zanim do słów tych przejdę, kobiety pragną, nie są zimne i męskie, pragną do granic możliwości, tyle że w takim samym zakresie są owładnięte strachem, mężczyzna ma łatwiej, choć uparcie powtarzać będzie że nie, boją się kobiety mówić i powiedzieć, czekają, czasem w nieskończoność, na jakiś zdecydowany ruch na decyzje na wyjście z komfortowego hotelu na plaży i pójście boso po asfalcie na dziką plażę by skoczyć z urwiska i zaryzykować, a nie potulnie i nijako i bez smaku, kobiety boja się tego boja się, że nie sprostają wymaganiom, że będą musiały chodzić z porażką na twarzy, siedzą więc cicho i pokrywają się stopniowo pancerzem, żeby nie bolało, żeby mniej bolało, żeby jakoś przeć do przodu, jak mały stateczek, który nie ma portu i musi dać radę, nie ma innego wyjścia, zatonie albo przepłynie, tylko dokąd, wróćmy do słów, czego pragną kobiety, zanim to to powiem tylko cytat będzie, źródła nie, zachłannie bronię swoich sekretów, jak dobry winiarz ukrywa najlepsze wina dla siebie,dzieli je tylko z wybrańcami, z godnymi wina, bo przecież gdyby to było takie carlo rossi, to czy ktoś by w ogóle zwrócił na nie uwagę? wina i tajemnica i piwnica ciemna i sucha z omszałym zapachem kamieni i dębowych beczek, po takim opisie pewnie statystyka spożycia tego trunku wzrośnie i pijcie sobie pijcie ten delikatny złocisty płyn,jeśli lubicie, mądrości nie będzie jednak cytatu, będzie parafraza, ze mężczyzna musi być silny i intensywny porywczy jednocześnie będąc opanowanym musi kobietę Kochać do nieprzytomności, kochać bardziej niż siebie samego być dla niej oparciem, by mieć je i w niej ,by w jej ramionach i łonie móc się odradzać, móc się zapomnieć, móc umrzeć z rozkoszy, by móc odnajdywać wciąż nowe pokłady siły, by właśnie w niej, ciepłej znanej i wilgotnej jak w łonie matki móc być delikatnym i wrażliwym, by zachować swoje człowieczeństwo, by móc ją potem ochraniać by ona nie musiała wlec za sobą tego pancerza, ''był nieuchronny jak bóstwo (,,,)przyszedł tu żeby oczyścić się  z win, w nią przelał ciemność którą nosił w  sobie i śmierć która go na wskroś pożerała(,,,) był znów mężczyzną silnym i kształtnym był także dzieckiem pocieszonym odświeżonym i bezgranicznie wdzięcznym'' bo kobieta jest owszem silna, ale potrzebuje czuć się w pewien sposób poddana, zależna w obopólnym połączeniu onaonym, nie jest wołem jest krową i wołem być nie będzie i jak bardzo ktoś nie starłby mi się wmówić co i jak, kobieta będzie zawsze kobietą, a mężczyzna powinien być mężczyzną, wcale mu dobrze  nie jest w tym niebycie,  w tym miejscu w którym się znalazł, więc powinien powrócić do korzeni, do rycerskich ideałów, do tego czym powinien dla kobiety być, nie niewolnikiem marionetką ani zabawką, ale silną podporą, zdecydowaniem, na które kobietom czasem brak odwagi i konsekwencji, powinien być scalającą siłą woli tak, jak miłość i czułość kobiety, świat idealny, może  niekoniecznie, trzecia butelka dobiegła końca pozostawiając w ustach pragnienie więcej, a potem było to co zwykle jest w takich opowieściach powrót pojedynczy i mnogi wieczne powroty i  melancholia rozdzierającego serce każdego człowieka, pragnienia miłości i wieczne powroty i łzy i pancerz zawieszony na wieszaku tuż za drzwiami pokoju, puste łóżko i puste serce, nie z kamienia puste serce, od pragnienia tak puste, pragnienia które jest nałogiem pragnienia, które chcąc budować niszczy, pragnienia, które zaspokojone daje nowe życie, nowy sens, nowy kierunek historia zmierza ku końcowi był wstęp było rozwinięcie czas też i na zakończenie, kropka,

day 1. yourself

I don't know who begins with the most difficult thing to draw...but

Well I'm not proud of my results... and as you can imagine impatient people have a double work to do...
I started with aquarels but then some spots started to appear on paper so it looked as if I had an acne.... so I got a little mad, also because I liked of what I did and I created an ugly monster...

.then I thought that maybe carbon will be a better choice, well  it wasn't. anyway I won't give up. Maybe I'm mad but I think that I'm the only person that is not ashamed of his/ hers failures and monsters...

It was my second time with carbon below you can see my first experience

I hope you had a good time and you laughed a lot :) I hope that the next challenge will be more sucessful for me and of course 'draw yourself' will be back soon :P